Technologie odciążające kierowcę podczas jazdy są na rynku coraz powszechniejsze. Jednym z systemów, który ma pomagać w prowadzeniu samochodu jest asystent pasa ruchu, czyli po angielsku lane assist. Ponieważ miałem okazję jeździć kilkoma autami wyposażonymi w tę technologię, przedstawię jakie wrażenie na mnie zrobiła i czy poleciłbym wydać na nią pieniądze podczas konfigurowania nowego samochodu.
Działanie asystenta pasa ruchu opiera się o kamery umieszczone w przedniej części nadwozia – analizują one drogę przed samochodem w poszukiwaniu pasów (niekiedy tylko po wewnętrznej części drogi, czasami po obu stronach) namalowanych na jezdni. Gdy je wykryją, system jest aktywowany i samochód w razie zjazdu z pasa ruchu, którym jedziemy automatycznie lekko koryguje tor jazdy, by nie najechać na linie.
System działa oczywiście tylko, gdy samochód zmienia pas bez wcześniejszej sygnalizacji kierunkowskazem. Wtedy komputer myśli, że kierowca się zagapił albo zasnął i wkracza do akcji. Różni producenci stosują różną siłę, z jaką asystent pasa ruchu ingeruje w jazdę. Czasami korekty są bardzo delikatne, a lane assist uaktywnia się praktycznie tylko gdy samochód jedzie po prostej drodze i lekko zbliża się do jednej z krawędzi pasa ruchu.
Są jednak producenci, który programują w swoich układach większą ingerencję w zachowanie samochodu. Wtedy auta wyposażone w asystenta pasa ruchu mogą same korygować tor jazdy nawet na lekkich łukach, przez co w ostateczności można traktować go jako mocno ograniczony moduł autopilota. Który mógłby narazić nas na kontakt z policją, podejrzewającą prowadzenie pod wpływem alkoholu – gdy auto jeździłoby od linii do linii.
Chociaż jest to mało prawdopodobne, ponieważ systemy lane assist gdy wykryją, że kierowca nie reaguje przez zbyt długi czas, to sygnalizują swoje zaniepokojenie – najczęściej wibrującą lekko kierownicą, albo sygnałem dźwiękowym.
Czy warto?
Ze wspomagaczami jazdy, które przejmują od kierowcy niektóre czynności, np. przyspieszanie i hamowanie (aktywne tempomaty) czy ruchy kierownicą, mam jeden problem. Z pozoru mają one uczynić moją jazdę bardziej komfortową i odciążyć mnie podczas prowadzenia samochodu. Ale w rzeczywistości wcale tego nie robią, bo na drodze mogą zdarzyć się rzeczy, które się programistom koncernów motoryzacyjnych nie śniły. Wtedy stworzone przez nich systemy nie zadziałają tak jak trzeba, a co za tym idzie kierowca i tak musi utrzymać pełną koncentrację przez cały czas. Osobiście łatwiej jest mi to zrobić gdy wiem, że ciągle w 100% ja panuję nad samochodem, a nie tylko pilnuję czy elektronika działa tak jak powinna.
Lane assist ma trochę inną funkcję, bo on nie wykonuje jakiejś czynności za kierowcę, tylko interweniuje w określonych przypadkach, kiedy człowiek za kierownicą może zawieść. Jeśli na asystenta pasa ruchu patrzymy w ten sposób (a nie jak na autopilota w wersji „lite”), to jest to fajny dodatek, który jednak widzę bardziej jako jeden z elementów jakiegoś, korzystnie wycenionego, pakietu bezpieczeństwa.
Jako samodzielna pozycja w konfiguratorze, za którą trzeba płacić ekstra… ja osobiście bym się na taki wydatek nie zdecydował, jeśli miałbym budżet nie pozwalający stworzyć samochodu na zasadzie „Ctrl + A”, czyli zaznaczając wszystko jak leci i tworząc najbardziej wypasioną wersję. Jest po prostu kilka innych czynników wpływających na bezpieczeństwo w większym stopniu, niż lane assist. Chociażby oświetlenie samochodowe, bo jazda po zmroku samochodem wyposażonym w tradycyjne żarówki i np. LED’y, to dwa inne światy.
Zdjęcie główne: YouTube Volkswagen