Ostatnio miałem okazję testować MINI John Cooper Works – hothatcha z krwi i kości. Twardego, świetnie prowadzącego się i bardzo szybkiego. Przejechałem nim sporo, bo ponad 800 kilometrów w 4 dni i ten okres sprawił, że zacząłem zastanawiać się nad granicą, po przekroczeniu której duża moc samochodów przestaje nam pomagać, a może zacząć przeszkadzać.
Wspomniane na wstępie MINI wyposażone zostało w silnik, który generował 231 KM. To z kolei przekładało się na przyspieszenie do 100 km/h w czasie 6,1-6,2 sekundy i prawie 250 km/h prędkości maksymalnej. Nie jest to wartość cechująca super samochody typu Porsche czy Lamborghini, ale pozwala już mówić o efekcie wbijania w fotel, mocy nie brakuje bez względu na prędkość z jaką się poruszymy. Jest dostępna cały czas, a przy przełączeniu w tryb sportowy wystarczy najmniejsze wciśnięcie gazu, by samochód wyrwał do przodu – a wciąż mówimy tu tylko o 231 KM. Co prawda połączonych z niewielką masą (MINI waży 1290 kg), ale efekt zostaje.
Wielka moc to wielka odpowiedzialność
Taka charakterystyka szybkich, sportowych samochodów sprawia, że kierowca jest ciągle kuszony, by wykorzystać możliwości, które oferują. Przecież dla auta mającego ponad 200 koni mechanicznych to żaden problem wyprzedzić jeszcze jeden pojazd przed zwężeniem drogi. Zapala się żółte światło? Kierowcy będący tuż przed sygnalizatorem w takiej sytuacji zadają sobie pytanie „przejechać, czy zacząć hamować i ryzykować zatrzymanie się już na pasach?”. W szybkich samochodach przeświadczenie, że się jeszcze zdąży „przeskoczyć” jest potęgowane.
Mógłbym wymieniać takie sytuacje jeszcze długo. W przypadku szybkich auta dochodzi również kwestia tego, jak łatwo zwiększa się w nich prędkość – mówię tutaj zwłaszcza o limuzynach czy SUV’ach z dużymi, mocnymi silnikami. Tego typu pojazdy projektowane są tak, by maksymalnie odcinać kierowcę i pasażerów od tego, co dzieje się na zewnątrz pojazdu. Skutkuje to izolacją akustyczną stojącą w nich na takim poziomie, że nawet jazda ponad 100 km/h jest ledwo odczuwalna jeśli chodzi o hałas. Podobnie ma się sprawa w przypadku zawieszenia i nie mówię tu tylko o kosmicznych technologiach, w ramach których kamera z przodu analizuje dziury na drodze i na bieżąco dostraja pracę zawieszenia, by maksymalnie je kompensować.
To wszystko powoduje, że czasami nawet nieświadomie można przekroczyć prędkość – jedziemy sobie spokojnie, w kabinie jest cicho i komfortowo jakbyśmy podróżowali z prędkością 50 km/h, rzut oka na zegary, a tam 80-90 km/h. O świadomym przekroczeniu prędkości nawet nie będę wspominał. Kilka sekund, jedno mocne naciśnięcie gazu i już jest „setka”. A gdy samochód tak łatwo zwiększa prędkość, to proporcjonalnie rośnie szansa na otrzymanie mandatu. O ile tylko na mandacie się skończy.
Optymalne parametry
Na dłuższą metę jazda samochodem bardzo szybkim – zwłaszcza nacechowanym sportowo, tak jak MINI – w normalnym ruchu jest stosunkowo męcząca psychicznie. Z jednej strony chcielibyśmy wykorzystać możliwości takiego auta, bo dynamiczna jazda, ostre branie zakrętów to dla fana motoryzacji czysta przyjemność. Z drugiej jednak infrastruktura po prostu na to nie pozwala, przez co na co dzień nie wykorzystujemy nawet 25% potencjału, dostarczanego przez maszynę. Jeśli ktoś nie zwraca uwagi na ograniczenia dróg publicznych, to raczej prędzej, niż później straci prawo jazdy.
Dlatego zastanowiłem się jaka jest optymalna moc do samochodu, który ma służyć do jazdy po mieście, w trasie, normalnego przemieszczania się. Według mnie optymalne wartości to 150-180 KM przy samochodzie ważącym około 1400-1600 kilogramów. Taka ilość koni mechanicznych sprawia, że z jakimkolwiek wyprzedzaniem na trasie nie ma problemów i w praktycznie 100% sytuacji na drodze nie zabraknie nam mocy. Jednocześnie jest to wartość, przy której „skutki uboczne”, o których pisałem wcześniej się jeszcze nie pojawiają. Nie czujemy się aż takimi władcami szos, ciężej jest się też zapomnieć i przeholować z prędkością.
Idealnym przykładem jest tutaj Ford Focus ST. Jeździłem w przeszłości zarówno odmianą z silnikiem diesla TDCi (180 KM), jak i benzynową EcoBoost (250 KM). Na torze zdecydowanie wolałbym siedzieć w wersji benzynowej. Gdziekolwiek indziej rozsądna moc diesla, przy sportowym charakterze reszty podzespołów samochodu – okazała się w pełnie wystarczająca
Dlatego gdybym miał dla siebie kupować teraz jakiś samochód (bez limitów finansowych), ze świadomością, że będę nim jeździł na co dzień, w dużej części po mieście, to właśnie pomyślałbym nad autem z dosyć mocnym dieslem, albo jeszcze lepiej z mocną benzyną np. 1,8 TSI 180 KM z grupy Volkswagena. A Ferrari kupiłbym sobie wtedy na weekendowe przejażdżki :)
Mam dwa auta (oba leciwe – 20 i 21 lat). Jedno użytkuje na dojazdy do pracy. Ma „zastraszającą” moc 90KM (tzn. miał 21 lat temu jak opuszczał fabrykę, teraz nie wiem ile zostało). Spokojnie wystarcza mi ta stadnina do poruszania się 1,5T kombiakiem po Wrocławiu. Drugie auto to amerykański VAN z 197KM pod maską (tzn. jak wyżej). Używam go na trasie. Głównie A4. Pomimo sprzęgnięcia z automatyczną skrzynią nie jestem zawalidrogą :)