Polacy posiadają coraz więcej samochodów, co przekłada się na wzmożenie ruchu na ulicach. Miejsca, gdzie kiedyś sygnalizacja świetlna była zupełnie niepotrzebna, obecnie nie mogą się bez niej obejść. Ale czasami sygnalizator kierunkowy nakazujący skręt w lewo instalowany jest zupełnie bez sensu, wcale nie poprawiając bezpieczeństwa.
Jeżdżąc po Warszawie generalnie mam wrażenie, że władze coraz częściej wątpią w zdrowy rozsądek kierowców. Są miejsca, gdzie potoki ruchu trzeba rozdzielić zamontowaniem świateł, ponieważ bez tego mielibyśmy drogową apokalipsę – co zdarza się od czasu do czasu, gdy sygnalizacja na którymś z ruchliwych skrzyżowań ma awarię.
Jednocześnie są miejsca, w których montowanie świateł nie ma zupełnie sensu, bo kierowcy radzą sobie bez nich bardzo dobrze. To też „wychodzi” w momentach, gdy sygnalizacja świetlna psuje się, a na skrzyżowaniu zamiast chaosu są mniejsze korki.
Sygnalizacja S-3
O ile ogólnie sygnalizacja świetlna utrudnia kierowcom życie na stosunkowo niewielkim odsetku skrzyżowań, to sygnalizatory kierunkowe S-3, zwłaszcza te uprawniające do skrętu w lewo, są znacznie częściej po prostu bezużyteczne. Z dwóch względów.
Po pierwsze często montowane są na skrzyżowaniach, gdzie natężenie ruchu z kierunków przeciwnych wcale nie jest tak duże, by nie dało się przejechać w sposób tradycyjny, gdy na sygnalizatorach nie ma zaznaczonych żadnych strzałek. Jednocześnie ilość samochodów skręcających w lewo jest na tyle mała, że lewoskręt ma wyznaczone trwające krótko zielone światło, przedzielone bardzo długim czerwonym.
Doprowadza to nieraz do kuriozalnych sytuacji – zwłaszcza wieczorami – gdy chcąc skręcić musimy czekać np. 5 minut, bo pali się czerwone światło na sygnalizatorze S-3, podczas gdy przez ten czas z naprzeciwka przejadą może ze 2-3 samochody. Gdyby światła były tradycyjne oczekiwanie trwałoby kilka sekund. Ten, kto kiedyś skręcał w lewo przy uczelni SGGW w Warszawie wie o czym mówię, ale takich przykładów można wskazać setki w całej Polsce.
Bezpieczeństwo lewoskrętów
Czasami – i to jest drugi powód mojej niechęci względem zwiększania ciągle ilości lewoskrętów z dedykowaną fazą świateł – same skrzyżowania, gdzie sygnalizacja jest montowana nie są do niej przystosowane. Tutaj bardzo jaskrawym przykładem, dobrze znanym wielu mieszkańcom warszawskiego Ursynowa, jest ulica Pileckiego w miejscu, gdzie przecina się z Ciszewskiego. Skrzyżowanie jest dosyć specyficzne, ponieważ pas rozdziału jest bardzo duży i gdy nie był wydzielonego lewoskrętu mieściło się na nim kilka-kilkanaście samochodów, przez co ruch był płynny i sprawnie można było skręcić w lewo.
Po modernizacji zmniejszono liczbę pasów pozwalających skręcić w lewo z 2 do 1 (na zdjęciach satelitarnych z Google Maps przedstawiona jest jeszcze stara organizacja ruchu) i wprowadzono krótki cykl do lewoskrętu. Efekt? Ogromne korki i czas oczekiwania na lewym pasie sięgający kilkunastu minut w godzinach szczytu. Dodatkowo przez swoją budowę to, co poprzednio było siłą tego skrzyżowania – pojemny pas rozdziału (czyli środek skrzyżowania, na którym mogą stać samochody), obecnie doprowadza do niebezpiecznych sytuacji. Auta po prostu nie mają czasu, by zjechać ze skrzyżowania, gdy wjadą chociażby na parę sekund przed zapaleniem się żółtego, bo do przejechania mają wtedy jeszcze długi dystans. Ktoś się będzie lekko ociągał z przodu i groźna sytuacja gotowa.
Dlatego mam nadzieję, że władze odpowiedzialne za organizację ruchu w końcu opamiętają się w kwestii sygnalizatora świetlnego S-3. Dedykowane lewoskręty są bardzo potrzebne, w wielu miejscach wręcz niezbędne. Ale czasami warto zaufać kierowcom i nie utrudniać im nadmiernie życia.