„Jak dobrze, że mam prawo jazdy parę lat” – taka myśl przychodzi mi do głowy za każdym razem, gdy czytam o nowych zmianach w przepisach dotyczących młodych kierowców. Niestety przepisy, które mają obowiązywać od stycznia 2016 roku są już nie tylko niezbyt rozsądne, ale i zwyczajnie niebezpieczne.
Młodzi stażem (a co najczęściej za tym idzie wiekiem) kierowcy jeżdżą brawurowo, powodują masę wypadków. Taki przekaz wynieść można oglądając programy informacyjne w telewizji lub słuchając wypowiedzi ekspertów przytaczających statystyki. Wynika z nich, że nikt nie jest bezpieczny, trzeba więc działać.
I ustawodawcy działają. Od początku 2016 roku każdy nowy kierowca przez okres pierwszych 8 miesięcy posiadania „prawka” będzie miał nałożone odgórnie limity prędkości, które będą go obowiązywać bez względu na znaki na drodze. W terenie zabudowanym ograniczenie wynosić będzie 50 km/h, poza terenem zabudowanym 80 km/h, a na autostradach i drogach ekspresowych 100 km/h. Patrzę na te wartości i zastanawiam się, kto przygotował takie prawo i kto po jego stworzeniu powiedział „no, to naprawdę poprawi bezpieczeństwo na drogach!”. Moim zdaniem wcale nie poprawi.
Nowe przepisy
Przepisy te adresowane są przede wszystkim do najmłodszej rocznikowo grupy kierowców, czyli tych z przedziału 18-24 lata. Stereotypowo taki kierowca zaraz po dostaniu prawa jazdy pożycza od rodziców samochód i jeździ. Najpierw, przez kilka dni jeszcze niepewnie. Później, gdy pierwszych parę przejażdżek niezakończonych wypadkiem staje się faktem, poczyna on sobie coraz śmielej, aż w końcu szaleje bez kontroli na drogach, bo trochę mocy pod prawą stopą mąci jego zdolność do logicznego myślenia, niczym Ciemna Strona Mocy u bohaterów Gwiezdnych wojen.
Wprowadzenie ograniczeń ma rzekomo temu zapobiec. Obawiam się, że nie rozwiąże ono przyczyny problemu.
Ustalone ograniczenia są idiotyczne i niebezpieczne z punktu widzenia innych uczestników ruchu. W idealnym świecie być może w mieście wszyscy uczestnicy ruchu stosowaliby się do obowiązujących ograniczeń. Niestety rzeczywistość polskich dróg pokazuje, że nie są one idealne. Większość kierowców wychodzi z założenia, że prędkość jazdy to „ta na znaku + VAT”, przez co w mieście samochodami, które jeżdżą 50 km/h są niemal wyłącznie „Lki”, czyli auta szkół nauki jazdy, które są masowo wyprzedzane przez innych kierowców. W przypadku większych arterii, gdzie ograniczenie wynosi np. 80 km/h spokojnie większość jedzie 90-100 km/h. Tak po prostu jest.
Podobnie jest poza terenem zabudowanym, gdzie ogół kierowców porusza się z prędkością 100-110 km/h, a na autostradzie w przedziale 120-160 km/h.
Sytuacja na drodze
Wyobraźmy sobie teraz sytuację, w której na ulicę wyjeżdża młody kierowca. Nie chce stracić świeżo zdobytego prawa jazdy, więc stosuje się do przepisów. Jedzie np. po szerokich, miejskich arteriach, gdzie znaki pozwalają jechać 80 km/h z prędkością o 30 km/h niższą. A obok niego znajduje się kolejny młody kierowca, który również sztywno trzyma się prędkości 50 km/h itd. Powoduje to, że na 2-3 pasmowej drodze otrzymujemy dwa zupełnie inne tempa jazdy. Kierowcy, którzy mają prawo jazdy jakiś czas jadą 80-100 km/h i wyprzedzają poruszających się o połowę wolniej, świeżych posiadaczy prawa jazdy. Brzmi to bezpiecznie? Niektórzy na naszych drogach są naprawdę niecierpliwi, więc skakanie po pasach, zajeżdżanie drogi, będzie na porządku dziennym. A jeśli jakiś „świeżak” uzna, że bezpieczniej czuje się na środkowym pasie, to bardzo szybko dowie się, że z prawej strony też da się wyprzedzać.
Poza miastem będzie jeszcze ciekawiej, bo większość naszych dróg jest jednojezdniowa, więc kolizyjnego wyprzedzania będzie co niemiara. Na autostradach młodzi kierowcy będą mogli za to oszczędzać paliwo jadąc w tunelu aerodynamicznym znajdującego się przed nim TIRa. Albo wręcz poczuć się jak kierowca TIRa i wyprzedzać samochód ciężarowy przez 1,5 kilometra, bo przecież różnica dozwolonych prędkości obu pojazdów będzie minimalna.
Biedni młodzi kierowcy
Zawalidrogi zawsze się trafiają i mnie osobiście one strasznie irytują. Nie każdy musi łamać przepisy, ale jednak większość kierowców trzyma przynajmniej przyzwoite tempo. Gdy przed nami snuje się samochód, który jedzie 20-30 km/h wolniej, niż pozwalają znaki, to nie ma szans aby nie wzbudził on albo irytacji, albo nie wyindukował chęci wyprzedzenia go, co zawsze jest niebezpiecznym manewrem.
Po wejściu w życie nowych przepisów odsetek takich kierowców będzie tylko wyższy. Większe też będzie zamieszanie na drogach. Czy to zwiększy bezpieczeństwo? Nikt mnie nigdy nie zaprosił do TVN24 jako eksperta od spraw bezpieczeństwa w ruchu drogowym, ale śmiem wątpić. Każdy kierowca jest inny, niektóry 18-latek po miesiącu będzie jeździł lepiej i rozsądniej niż inny 40-latek z dwudziestoletnim stażem za kółkiem. Wrzucanie wszystkich do jednego worka i nakładanie tak radykalnych ograniczeń prędkości wcale nie przysłuży się zmniejszeniu brawury na drodze.
A torów, gdzie każdy mógłby w bezpiecznym otoczeniu wyszaleć się i potrenować technikę jazdy jak nie było, tak nie ma…
„A jeśli jakiś „świeżak” uzna, że bezpieczniej czuje się na środkowym
pasie, to bardzo szybko dowie się, że z prawej strony też da się
wyprzedzać.”
A od kiedy to jest zabronione, żeby „świeżak” mógł się czuć zaskoczony? Pomijam oczywiście drogi jednojezdniowe z kilkoma pasami ruchu poza teren zabudowanym.
Wyprzedzanie z prawej strony nie jest zabronione, ale moim zdaniem nie jest też naturalne dla kierowców, bo jednak z prawej strony oczekujemy wolniejszych od nas, a nie szybszych.