Verva Street Racing 2014 już za nami. Byłem tam i po paru dniach zdążyłem już ochłonąć, przemyśleć swoje życie tę imprezę i podzielić się z Wami wrażeniami. Na wstępie powiem główną myśl, bo ona pojawiła się u mnie w momencie przekroczenia bram Stadionu Narodowego po imprezie i została do teraz: Top Gear – chcę Was z powrotem!
Rok temu było epicko. Naprawdę ciężko mi sięgnąć pamięcią do innej imprezy masowej, na której tak świetnie się bawiłem. Na Stadionie Narodowym zjawili się ludzie z Top Gear, przywieźli swój sprzęt, swoich kaskaderów, swoje samochody i stworzyli show, który przeszedł do historii. Pamiętam do dziś przygotowane atrakcje, te emocje, żarty, wspaniałą atmosferę. W tym roku nie liczyłem, że będzie równie niesamowicie, jednak miałem nadzieję, że ludzie z Orlenu podpatrzą od swoich kolegów z UK jak to się robi. I skopiują to godnie. Nie skopiowali
Pit party na tak
Na początek powiem, że pit party było udane w 100%. Samochodów była masa – stare, nowe, egzotyczne, małe, duże. Każdy znalazł tam coś dla siebie i nawet jeśli przyszedł około 14:00, to mógł chodzić wokół stadionu do końca pit party, czyli o 18:00 nie narzekając na nudę. Mógł jedynie narzekać na ceny wody w punktach gastronomicznych – 7 zł za pół litra to rozbój w biały dzień, ale taka jest eventowa rzeczywistości. Dobrze, że przynajmniej można było wnosić butelki do 0,5 litra. Szkoda, że nikt o tym wcześniej nie poinformował.
Dodatkowo na pit party odbywały się pokazy drifterów, skoczków motocyklowych, a także ludzi bawiących się w motocyklowy freeride. Było dużo dymu, wszędzie śmierdziało paloną gumą, ale było naprawdę fajnie. W trakcie kilku takich pokazów, dla których zorganizowano porządne trybuny widzowie naprawdę nie mogli narzekać na nudę.
Dalej już tylko gorzej
Zaraz po wejściu na trybuny jedna rzecz trochę mnie zaniepokoiła – nie ma tu żadnego asfaltu. Niby jest „Dakar na Narodowym”, jednak osobiście wolałbym, aby chociaż trochę „czarnego” na płytę wylali i dali szansę popisać się drifterom. Oni zrobią wspomniany wcześniej dym, hałas i dadzą frajdę publiczności.
My jednak otrzymaliśmy tylko piach. O 19:00 zaczął się preshow. Trochę sobie ludzie pojeździli różnymi samochodami, poskakali – jak na wstęp było OK. W końcu te atrakcje miały jedynie zająć widzów, podczas gdy będą oni zajmować swoje miejsca na trybunach.
Main event na nie
O 20:00 zaczęła się właściwa część imprezy. Myślę sobie „no, teraz będzie dopiero grubo”. Prowadzący zapowiadają, że będziemy wręcz mdleć z wrażenia, światła gasną, odliczanie się zaczyna. I zaczyna się impreza…
…wchodzi na scenę Paolo Cozza i jakiś inny gość, którego nie znam, chociaż podobno powinienem. Gadają coś do siebie, rzucają suchymi żartami, z których nikt w polu widzenia się nie śmieje. Ja i osoby, z którymi jestem na trybunach czekamy, kiedy skończą i mamy nadzieję, że już więcej tego wieczora nie wrócą. W porównaniu z tym, co zaserwowało nam rok temu trio z Top Gear jest to wręcz żenująco słaby wstęp. Tam żarty były niewymuszone („Czy potraficie zachować ciszę?” James’a, albo robienie sobie jaj z dachu na Narodowym Jeremy’ego), tutaj aż wiało sztucznością. Pytam się: czy naprawdę Orlen walczy o miano firmy z pracownikami o najgorszym poczuciu humoru w Europie Środkowej? Albo po prostu oni sami sobie te teksty ułożyli i nikt inny ich nie przeczytał. Nie wiem. Wiem za to, że zmarnowali oni publiczności czas.
Dalej zaczynają się popisy. Na platformę wjeżdża Mini i…nie przeskakuje nasypu! Ogromna wpadka na sam początek imprezy, jednak każdemu może się zdarzyć – ważne, że nikomu nic się nie stało. Warto tylko przypomnieć sobie fakt, że rok temu jedyną wpadką ekipy Top Gear była lekka obcierka podczas pokazów kaskaderskich trwających dobre kilka minut.
Później zaczyna się „Bitwa mistrzów”. Czyli jazda różnych klas pojazdów po torze usypanym na stadionie. Warto zaznaczyć, że konfiguracje toru były dwie, a wyścigi wyglądały wręcz tak samo. Nieraz widać było też, że zwycięzcy byli z góry ustaleni – jak na przykład w biegu żużlowym (swoją drogą fajnie oglądałoby się Grand Prix na żużlu na Stadionie Narodowym) musiał wygrać Hampel.
Atrakcje pomiędzy wyścigami były mało elektryzujące – albo wspomniana dwójka rzekomo dowcipnych panów, albo skoki motocyklistów. Doskonałym wyborem było zatrudnienie Zimocha do komentowania wyścigów – nadawał on mi dramaturgię i bez niego byłoby naprawdę ciężko. Cała impreza mocno się przeciągała – o 22:00 zaczęło robić się nudno i postanowiliśmy się zbierać. Zostały co prawda dwa wyścigi, ale nikt nie miał motywacji żeby tam dalej siedzieć.
Patrząc po tym, jak pustoszały trybuny nie byliśmy osamotnieni. Z relacji innych osób wychodzi na to, że do samego końca zostały niedobitki, co pewnie nie spodobało się specjalnie artystom z Jamiroquai. Co do ich występu – rzekomo akustyka na Narodowym jest słaba. Ja się tam nie znam – dla mnie grali bardzo dobrze i złego słowa nie powiem.
Zmarnowane nadzieje
Naprawdę liczyłem na dobrą zabawę na Vervie. Nie twierdzę, że było źle, bo impreza była całkiem udana. Doskonałe oświetlenie, świetni kierowcy, świetne maszyny. Po prostu po tym co zobaczyłem rok temu z Top Gear to, co Orlen przygotował tym razem nie mogło zachwycić. Przecież rok temu zespół naszego koncernu paliwowego jeździł w pre show. Rozgrzał widzów, a później przekazał pałeczkę osobom, które zrobiły prawdziwe show.
W tym roku show nie było. Był zlepek atrakcji obmyślanych „na jedno kopyto” i sporo wpadek. Mam nadzieję, że ludzie z Orlenu wyciągną wnioski, obejrzą sobie jeszcze raz zapis z Top Gear Live i za rok przygotują prawdziwe, urozmaicone show. Tylko pozostaje pytanie, czy widzowie dadzą im znowu kredyt zaufania.
Ja z Top Gear Live rok temu wychodziłem z myślą „już się nie mogę doczekać Verva Street Racing za rok”. Teraz ta myśl zmieniła się w „Jak dobrze, że już stamtąd wyszedłem”. A z takimi odczuciem zaraz „po”, może być ciężko przyciągnąć ludzi za rok…
Zdjęcia pochodzą z serwisu SE.pl
[…] Na takie rozwiązanie może naciskać Live Nation, które odpowiada za promocję tych wydarzeń. I wcale im się nie dziwię, ponieważ obecność trio z Top Gear zapewnia poziom, któremu ciężko dorównać – co idealnie pokazała chociażby nasza rodzima Verva Street Racing. […]
[…] Później przyszedł kolejny rok i Dakar na Narodowym. Oczekiwania były duże…podobnie jak zawód, który przeżyłem. Impreza ta była zwyczajnie nudna, na dodatek roiło się w jej organizacji od wpadek. Szerzej Dakar na Narodowym opisałem tutaj. […]
[…] zeszłym roku impreza na Narodowym była w moich oczach totalną klapą, o czym pisałem w swojej relacji. Wysypanie na Stadionie Narodowym piachu okazało się finalnie złym posunięciem, bo […]
[…] W 2014 roku Top Gear już nie było, a cała odpowiedzialność za dobrą zabawę widzów spadła na ekipę Orlenu, która niestety zawiodła. Bardzo się starała, ale seria pomyłek, a co najważniejsze monotonia zabiły tę imprezę. Szerzej o tym pisałem tutaj. […]
[…] Za wysoko jak dla mnie, ponieważ każda kolejna edycja zostawiała przez to niedosyt. W 2014 roku „Dakar na Narodowym” był naprawdę nudny i pamiętam, że nie wytrwałem do końca. W 2015 Orlen Team wyciągnął […]