Trudno jest doszukiwać się pozytywnych konsekwencji epidemii koronawirusa COVID-19 paraliżującego obecnie życie na Ziemi. Jest jednak obszar, który zaraza paradoksalnie może uzdrowić. Jest nim ustalenie tego, co wpływa na smog w miastach. Dotychczas czarnymi charakterami były samochody. Obecnie ich ruch znacznie spadł. A co się stało z zanieczyszczeniem powietrza?
Zacznijmy od rzucenia okiem na dane związane z ruchem samochodowym – przygotowała je Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, więc mamy do czynienia z rzetelnymi informacjami. Bez wymyślania i domysłów. Dane zbierany były głównie na drogach krajowych i ekspresowych, jednak spokojnie można odnieść je do pozostałych dróg. Wnioskuję tak chociażby na podstawie mojego przejazdu po Warszawie i tego, jak mocno spadło tam natężenie ruchu.
Wracając do badań GDDKiA – odbyły się one w tygodniu 16-22 marca (poniedziałek-niedziela). Porównywano je do tygodnia 2-9 marca, kiedy jeszcze wszystko działało normalnie. W poniedziałek zanotowano zmniejszenie ruchu o 25%, we wtorek 29%, w środę i czwartek 30%, w piątek 33%, w sobotę 46% i w niedzielę rekordowe 55%. Widać, że coraz więcej osób rezygnowało z podróży każdego dnia. Zwłaszcza odczuwalne jest to w weekend – widać przy okazji, jak dużo osób chciałoby zostać w domu, a ze względu na pracę nie mogło.
Przekładając to na konkretne odcinki. Na S6 pomiędzy węzłami Gdynia Port i Gdańsk południe ruch spadł z 52228 do 20199 pojazdów. Na DK7 Nowy Dwór Mazowiecki – Łomianki zmiana to 35870 -> 17270. Takie spadki ruchu praktycznie eliminują z tych miejsc ryzyko występowania korków. Spadek o kilkadziesiąt procent ruchu w miastach powoduje, że praktycznie przez całą dobę mamy do czynienia z natężeniem pojazdów, porównywalnym do np. godziny 11:00 albo 20:00 w normalnej sytuacji. W związki z tym smog powinien być bardzo mały, prawda?
Samochody a smog
Tymczasem stacje monitorujące zanieczyszczenie powietrza pokazują, że ta zależność wcale nie jest tak znacząca. Patrząc na pomiary chociażby w Warszawie, dnia 25.03 – normy zanieczyszczeń przekroczone są o kilkadziesiąt, a w niektórych miejscach nawet o kilkaset procent. Podobne dane wyczytać można, obserwując mapy na południowych krańcach kraju. Jeśli skorelujemy to z niską temperaturą, która ostatnio pojawiła się w Polsce, wniosek nasuwa się dosyć jasny. To nie samochody powodują smog. Tzn. w pewnym stopniu powodują – nie ma co ich przesadnie wybielać, ale na pewno nie są czynnikiem decydującym. Takim, z którym trzeba walczyć wszelkimi możliwymi środkami, jak to wielu by chciało robić teraz – bo gdyby tak było, to smog obecnie praktycznie by zniknął.
Obserwując sytuację w ostatnich latach, nawet bez epidemii koronawirusa można było dojść do takich wniosków – w końcu magicznie co roku smog znika w lecie. A samochody wtedy z ulic np. w drugiej połowie maja nie znikają. Teraz jednak mamy idealne warunki, aby oceniać wpływ transportu indywidualnego na zanieczyszczanie powietrza w Polsce. Oby w momencie, gdy sytuacja epidemiologiczna trochę się uspokoi – ludzie decyzyjni o tych pomiarach nie zapomnieli.