Myśląc o samochodzie, w którym jednym z najczęściej występujących tworzyw w kabinie jest alcantara, zazwyczaj nie przychodzi nam do głowy Mitsubishi Outlander. Czas jednak zmienić takie myślenie, a to wszystko za sprawą pakietu personalizacji Calligraphy, który debiutuje w tym modelu. Sprawdźmy jak odmienia on oblicze tego japońskiego SUV’a.
Calligraphy to pakiet personalizacji, którego premiera rynkowa datowana jest na wrzesień 2017 roku. Nie jest to właściwie jeden pakiet, a zbiór uszlachetniających dodatków na zewnątrz i we wnętrzu samochodu, który ma kilka poziomów zaawansowania. Od najprostszego za 3990 zł, aż po najbardziej dopasiony, za 24 990 zł. W aucie testowym znalazła się jego najdroższa odmiana. Co wprowadza?
Calligraphy na zewnątrz
Jeśli chodzi o nadwozie samochodu, to modyfikacje nie odmieniają oblicza tego modelu. Zmiany sprowadzają się napisu „Calligraphy” na błotnikach, napisu „Outlander” na masce oraz ozdobnej listwy na tylnej klapie. Dwa ostatnie elementy można zamówić normalnie, zatem można mówić tutaj o kosmetyce, którą dostrzegą tylko osoby interesujące się tym, co w świecie Mitsubishi jest grane.
Dostajemy tu zatem klasycznego Outlandera po liftingu. Tutaj muszę przyznać, że styliści Mitsubishi są mistrzami w odświeżaniu stylistycznym swoich samochodów. Model ASX dzięki liftingowi zupełnie odmienił swoje oblicze i tak samo sytuacja wygląda z Outlanderem. Przed FL samochód ten było mocno specyficzny i moim zdaniem wyglądał niezbyt atrakcyjnie. Bezpłciowy przód, „lexus look” w światłach z tyłu, czego nie jestem fanem. Obecnie jest nieporównywalnie lepiej. Lekko toporna bryła wciąż z SUV’em Mitsubishi została, ale zmienione detale zupełnie odmieniły postrzeganie tego samochodu.
Najwięcej tradycyjnie zmieniło się z przodu. Dyskretny grill zastąpiły ogromne połacie chromu, które jednak zostały zaprojektowane tak gustownie, że o żadnej przesadzie nie ma tu mowy. Do tej masywnej bryły właśnie taki styl pasuje idealnie. Tak samo jak duży, połyskujący, czarny zderzak. Nowy wzór świateł – zarówno przednich, jak i tylnych – to zdecydowany krok naprzód. Nie jest to wciąż najbardziej ekscytujące designersko auto w swojej klasie, ale Outlander obecnie nie ma się absolutnie czego wstydzić. Zwłaszcza w czerwonym lakierze, który do niego bardzo pasuje i potęguje efekt przyciągania uwagi innych użytkowników drogi, na której Mitsubishi się znajduje.
Wyjątkowe wnętrze
O ile w przypadku nadwozia możemy mówić o kosmetycznych zmianach wywoływanych przez pakiet Calligraphy, to w przypadku kabiny aż ciśnie się na usta słowo „trzęsienie ziemi”. Tutaj pakiet personalizacji zmienia naprawdę dużo. Przede wszystkim w oczy rzuca się wszechobecna alcantara. Są nią wykończone boczki drzwi, fotele z przodu, kanapa z tyłu oraz deska rozdzielcza. Do tego dochodzą wstawki imitujące włókno węglowe (one nie są częścią pakietu Calligraphy, ale dobrze się z nim komponują) oraz skóra z czerwonymi przeszyciami.
Robi to niesamowite wrażenie. Odbierając Mitsubishi do testów nie wiedziałem, że trafi mi się taka wersja, więc pierwsze zajęcie miejsca za kierownicą skończyło się u mnie mniej więcej taką miną :O. Z resztą nie tylko u mnie, bo każda osoba, która zaglądała do wnętrza auta testowego od razu zwracała uwagę, jak dobrze się ono prezentuje. Użyte materiały zupełnie zmieniają postrzeganie kabiny Outlandera, więc kupując pełen pakiet Calligraphy płacimy dużo, ale dokładnie widzimy za co płacimy.
Pod wykwintnymi materiałami znajdują się klasyczne kształty kabiny Mitusbishi Outlandera, w których pierwsze skrzypce gra prostota obsługi. Ten japoński SUV to jedno z aut, w których wszystko jest tam, gdzie się tego spodziewamy, nie ma tu żadnych udziwnień. No – prawie wszystko, bo przycisk do sterowania komputerem znajduje się obok lewego nawiewu, a naturalnie spodziewałbym się go na kierownicy. Poza tym jest to samochód zrobiony zgodnie z filozofią „wsiadasz->jedziesz”. No i muszę przyznać, że sam design kabiny jest bardzo sympatyczny dla oka. Może mój osąd zmącony jest przez obecność pakietu Calligraphy, ale naprawdę ładnie to projektanci Mitsubishi przemyśleli.
Dodatkowo w kabinie otrzymujemy taką ilość miejsca, jakiej można się spodziewać patrząc na to auto z zewnątrz. Z tyłu osoba o moich gabarytach, czyli mająca 185 centymetrów wzrostu może cieszyć się pełnym komfortem. Na nogi i nad głowę miałem odpowiednio około 5 i 10 centymetrów zapasu. Dodatkowo pochwalić tu wypada rewelacyjnie wygodną tylną kanapę – jak wsiadłem do tyłu, żeby ocenić ilość miejsca, to aż nie chciało się wysiadać.
Bagażnik liczy sobie 477 litrów, co jest dobrą wartością biorąc pod uwagę, że pod podłogą znalazły się jeszcze 2 dodatkowe siedziska, ponieważ Outlander może być samochodem 7-osobowym. W odmianach bez nich powierzchnia powiększa się o dodatkowych 100 litrów. Na plus wypada duży otwór załadunkowy i niski próg załadunkowy. Pozytywne wrażenia o tej części nadwozia wieńczą regularne kształty bagażnika, z płaską podłogą.
Outlander na drodze
Pakiet Calligraphy nie wpływa za to na układ napędowy. Alcantara w komorze silnika się nie znalazła i pracował tam zwykły, wolnossący benzynowy silnik 2.0 MiVEC o mocy 150 koni mechanicznych. Połączony był on z bezstopniową przekładnią CVT. Jest to dosyć specyficzna kombinacja, mająca swoje zalety, ale również wady.
Zacznijmy od rzeczy pozytywnych. Na plus wypada w niej bezapelacyjnie kultura pracy. Silnik benzynowy pracuje bardzo cicho i bezwibracyjnie, co w połączeniu z dobrym wygłuszeniem kabiny SUV’a Mitsubishi przekłada się na bardzo niski poziom hałasu w kabinie. Czasami, podczas manewrowania na niskich obrotach aż zastanawiałem się, czy przypadkiem nie dostałem do testów wersji PHEV, czyli z silnikami elektrycznymi. Skrzynia CVT dokłada swoją cegiełkę w kwestii kultury pracy, zapewniając idealną płynność podróżowania. Brak biegów oznacza brak szarpnięć, niezdecydowania przy zmianie przełożeń.
To pociąga też za sobą minusy – chociaż wiele tutaj zależy od osobistych preferencji. Na przykład sposób przyspieszania. Skrzynie CVT poprzez brak biegów zapewniają bardzo płynne zwiększanie prędkości, ale w połączeniu z niezbyt dużą mocą (150 KM to jest sporo, ale trzeba wziąć pod uwagę z jakim samochodem mamy do czynienia) sprawia, że nie jest ono za bardzo dynamiczne. Brakuje mu tej „soczystości”, która charakteryzuje klasyczne przekładnie. Tam, gdy wskazówka zbliża się do czerwonego pola, to dynamika w silnikach wolnossących znacząco się zwiększa i możemy mówić o uczuciu – przynajmniej lekkiego – wbijania w fotel. Tutaj czegoś takiego nie ma.
Dodatkowo sam dźwięk generowany przez jednostkę napędową jest specyficzny – z pedałem w podłodze do naszych uszu dociera jednostajny dźwięk silnika na wysokich obrotach, porównywalny z tym, co możemy usłyszeć trzymając silnik ze zwykłą skrzynią np. na 5000 rpm. Zdaje się on aż prosić o dokonanie redukcji, ale przecież nie ma co redukować. Tak jak wspominałem wyżej – nie są to wady, tylko cechy CVT. Albo się to lubi, albo nie.
Bo pomijając już osobiste preferencje, to w codziennej jeździe oferowana przez silnik moc jest wystarczająca. Pozwala zarówno sprawnie włączyć się do ruchu w mieście, jak i wyprzedzić kogoś na trasie. Chociaż musimy pamiętać, że Outlander to samochód 7 miejscowy, a ja nie miałem okazji aż tak obciążyć go pasażerami. Przy 5 czy 7 osobach na pokładzie, SUV Mitusbishi może znaleźć się jednak poniżej progu komfortowego wyprzedzania przy wyższych prędkościach.
Rozwiązaniem tej sytuacji byłaby bez dwóch zdań możliwość zamówienia silnika 2.0 MiVEC z manualem. Taka jednostka w ofercie jest, jednocześnie Mitsubishi oferuje ją wyłącznie w dwóch najniższych pakietach wyposażenia (Invite Plus, City Style). Osoby chcące mieć Outlandera bardziej wypasionego „skazane” są na CVT, albo wyraźnie droższy silnik diesla 2.2 litra. Tam dopłata sięga już około 30 000 zł. Szkoda, bo większa możliwość łączenia wersji wyposażeniowych i silników na pewno by nikogo nie zniechęciła.
Król komfortu
Pomimo obecności pakietu Calligraphy na pokładzie, to test Outlandera zapamiętam najbardziej z innego powodu. Jest nim poziom komfortu, jaki oferuje ten samochód. Zaczyna się on od foteli. Wspominałem już, że tylna kanapa jest wyjątkowo wygodna. Przednie siedziska niczym jej nie ustępują. Są miękkie, odpowiednio wyprofilowane – po prostu rewelacyjne. Zdarzyło mi się spędzić w „siodle” Mitsubishi kilka godzin bez przerwy i w ogóle tego nie odczułem. Wiele jest na rynku z wygodnymi fotelami, ale mało które z nich tak dobrze dbają o komfort pasażerów.
Pozytywnie wypada też zawieszenie, które należy do grona tych miększych. Nie jest za miękkie, dlatego Mitsubishi Outlander na zakrętach wychyla w sposób rozsądny i pozwala na pewne prowadzenie, ale wciąż świetnie wybiera nierówności. Sprawia to, że jazda po gorszej jakości drogach, gdzie np. prawa krawędź była już wielokrotnie łatana (ze średnim skutkiem) nie jest niczym nieprzyjemnym. Duet „fotele + zawieszenie” sprawiają, że testowany Outlander jest jednym z najwygodniejszych aut, z jakimi miałem do czynienia testując samochody.
Jego komfortowego charakteru dopełnia układ kierowniczy, który nie jest królem bezpośredniości reakcji na ruchy kierownicy. Są one lekko przytłumione, aby zachować płynność jazdy. Oczywiście gdy szarpniemy kierownicą, to Mitsubishi zareaguje z całą stanowczością, ale w mniej ekstremalnych sytuacjach stara się zachować dostojność. Osobiście bardzo lubię żywo reagujące samochody – zwinne, zachęcające do szybkiej jazdy. Rozumiem jednak, jakie jest przeznaczenie Outlandera i jaki cel przyświecał konstruktorom podczas takiego projektowania układu, dlatego nie traktuję tego jako coś złego. Do szaleństw w zakrętach są inne auta, a do spokojnego i komfortowego połykania kolejnych kilometrów on. Ze swojego zadania wywiązuje się wzorowo.
Podsumowanie
Outlander z pakietem Calligraphy będzie jak sądzę rzadkim widokiem na naszych drogach. Aby cieszyć się nim w pełnej krasie trzeba wydać 25 000 zł, a to już pułap cenowy pakietów, które oferują producenci premium. Jeśli jednak ktoś chce przy konfigurowaniu SUV’a Mitsubishi zaszaleć, to jeżdżąc w otoczeniu alcantary na pewno będzie czuł się z tego powodu bardzo dobrze, bo „efekt wow” jest naprawdę intensywny.
Jeśli wybierze też prawie najwyższy poziom wyposażenia Intens Plus Navi, to wtedy w salonie zostawi 162 080 zł, bo tyle kosztował testowy egzemplarz. Bez personalizacji ta wersja z 2.0 MiVEC i CVT kosztuje 133 690 zł.
Odkładając Calligraphy na bok, testowane auto oceniam bardzo pozytywnie. Nie jest to najbardziej ekscytujący samochód, ale w pełni rekompensuje to komfortem i pewnością prowadzenia. Na długie trasy towarzysz wręcz idealny.
Polecam też obejrzeć mój wideotest opisywanego Mitsubishi:
Galeria zdjęć:
Dane techniczne:
Silnik | Benzynowy 2.0 MiVEC, 150 KM (6000 rpm), 195 Nm (4200 rpm) |
Przeniesienie napędu | bezstopniowa skrzynia automatyczna CVT, 4WD |
Spalanie (miasto, trasa, średnie) | 7,6 l / 5,8 l / 6,4 l (test: 8,4 l) |
Osiągi | V-max 190 km/h, 0-100 km/h w 12,4 sekundy |
Cena | 99 990 zł (bazowa wersja Invite Plus) / 133 690 zł (Intens Plus Navi z tym silnikiem) / 162 080 zł (egzemplarz testowy) |
[…] są ogromne. Na potwierdzenie moich słów, podczas ostatniej przejażdżki tam za kierownicą Mitsubishi Outlandera, zebrałem 9 miejsc definiujących czym są mazurskie drogi i nagrałem je. Film, który pojawił […]