Nawigacja w samochodzie już dawno przestała być bajerem przywodzącym na myśl filmy science-fiction. Obecnie praktycznie w każdym aucie możemy ją zamówić – tylko czy przy tak ogromnej popularyzacji smartfonów wciąż warto to robić? Mimo że fabryczne nawigacje maj wady, to jedna ich zaleta jest niezaprzeczalna.
Zacznijmy jednak od minusa, który sprawia, że np. mapy Google, AutoMapa albo inne aplikacje na urządzenia mobilne górują nad fabrycznymi rozwiązaniami. Mówię tu o aktualności map. Auta testowe, którymi jeżdżę praktycznie zawsze są w najbardziej dopasionej wersji, przez co nawigacja na ich pokładzie się znajduje. Praktycznie zawsze są to też auta, które mają po mniej niż pół roku – spotkać testówkę mającą ponad 9 miesięcy to prawdziwa sztuka. Mamy więc do czynienia z bardzo świeżymi autami, w których dane nawigacyjne jednak są mocno przeterminowane.
Niczym nadzwyczajnym jest wsiąść do nowego auta (z 2016 roku), pojechać np. na trasę S8 Łódź-Wrocław i widzieć na ekranie, że jedziemy w szczerym polu, mimo, że przed naszymi oczami znajduje się ekspresówka po 2 pasy w każdą stronę. Przypominam, oddana do użytku pod koniec 2013 roku! I to jest niestety smutny standard jeśli chodzi o samochodowe nawigacje fabryczne – potrzeba czasu, by nadążyły za tym, co się w Polsce buduje. Właściwie jedynym wyjątkiem tutaj był Volkswagen Golf, którego testowałem w lipcu i miałem okazję przejechać się odcinkiem A1 Stryków-Tuszyn w 2-3 dni po jego oddaniu do użytku. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że ten fragment autostrady uwzględniony jest na nawigacji! Zapewne samochód, aby to zrobić, wykorzystał trochę pakietu internetowego z mojego smartfona, ale i tak szacunek się należy.
Tymczasem kupując pierwsze lepsze urządzenie wyposażone w GPS i podłączenie do Internetu mobilnego mamy zarówno zawsze aktualne mapy, jak i informacje o korkach w czasie rzeczywistym, dzięki czemu możemy bardziej świadomie planować trasę. Ale mimo tego nie możemy mówić o urządzeniach mobilnych, jak o czymś bez wad.
Zaleta nawigacji fabrycznej
Smartfona lub inną zewnętrzną nawigację trzeba zamocować, jeśli chcemy z niej w aucie korzystać. Trzeba mieć zatem jakiś uchwyt. Poza tym trzeba takie urządzenia zasilić, bo GPS wraz z połączeniem 3G albo LTE żrą baterię jak mało co. Co oznacza dodatkowe akcesoria, dodatkowe kable, dodatkowe czynności po wejściu do samochodu. Nawigacja fabryczna nie wymaga żadnych przygotowań, bo odpala się wraz z przekręceniem kluczyka/wciśnięciem przycisku START i działa cały czas, o ile nie walnie nam alternator, to nie martwimy się o jej zasilanie, ma większy wyświetlacz niż przeciętny smartfon. I tu tkwi jej siła.
Przez to, że jest zawsze pod ręką i jest dobrze widoczna możemy używać jej nie tyle do wyznaczania trasy liczącej np. 500 kilometrów, ale do bieżącego monitorowania drogi przed sobą. Ja, gdy jadę testówką z nawigacją zawsze tak robię. Informacje gdzie mam skręcić sprawdzam i zapisuję przed wyjściem z domu („drogą X jadę do skrzyżowania z drogą Y, później na rondzie z drogą Z drugi zjazd”), a fabryczna nawigacja służy mi za „radar dalekiego zasięgu”.
Idealne potwierdzenie skuteczności tego typu rozwiązania miałem ostatnio, kiedy Mazdą 2 zrobiłem sobie wieczorną podróż na Puławy – wyszło około 250 kilometrów w obie strony z Warszawy. Akurat padało, była lekka mgła, więc widoczność nie zachwycała. Jednocześnie wolne samochody, mimo późnej pory i stosunkowo mało uczęszczanej drogi, też się trafiały, więc wyprzedzać trzeba było.
Z odpaloną nawigacją dokładnie wiedziałem czy przede mną jest długa, prosta droga, czy czai się jakiś zakręt. Czy szykują się jakieś skrzyżowania poza polem widzenia, czy nie. Dzięki temu wyprzedzanie i generalnie jazda po zmroku, przy ograniczonej widoczności są znacznie bardziej komfortowe. Poziom komfortu jest nieosiągalny przez smartfony, które ani tak szybko nie odświeżają naszego położenia, ani nie mają tak dużych ekranów, ani nie są umiejscowione w tak dogodnym miejscu, jak ekrany systemów multimedialnych. No i nie są tak bezobsługowe.
Czy warto?
Czy zatem opłaca się kupić fabryczną nawigację? Moim zdaniem to zależy od tego, ile dany producent życzy sobie za jej zamontowanie w aucie. Czasy, kiedy „navi” kosztowały po 8-10 tysięcy złotych minęły. Teraz wciąż często jest to opcja, ale kosztująca w granicach 1-2 tysięcy. Za taką cenę osobiście bym się skusił, tylko zapytał w salonie jak wygląda kwestia aktualizacji.
Ale nawet jeśli nie jest z tym idealnie, to do sprawdzania drogi przed nami taka nawigacja fabryczna się nada. Wynika to z faktu, że w Polsce w nowym śladzie buduje się przede wszystkim dwujezdniowe drogi – czy to ekspresowe, czy niższej kategorii. Te najniebezpieczniejsze do wyprzedzania odcinki zazwyczaj liczą sobie już wiele lat (dziesięcioleci), więc nawet najmniej aktualna nawigacja ma je w swojej pamięci. A na nowej „eSce” i tak wyprzedzanie wymaga raczej patrzenia we wsteczne lusterko, niż analizowania geometrii drogi przed nami.