W końcu udało mi się obejrzeć 5 odcinek 23 serii Top Gear. Muszę przyznać jedno – nareszcie program ten dorównał temu, co otrzymywaliśmy za czasów Clarksona. Co prawda tylko przy okazji jednego materiału, ale i tak warte jest to odnotowania.
Poza wspomnianym na wstępie fragmentem odcinek ten nie odbiegał poziomem za bardzo od tego, z czym mieliśmy do czynienia w od początku sezonu (oczywiście poza odcinkiem premierowym, który był fatalny, nawet jak na standardy obecnego Top Gear).
Na początku S23E05 pojawił się Chris Evans, który testował model Zenos E10 S, czyli małe, zupełnie niepraktyczne, ale mające dawać kierowcy niesamowitą frajdę z jazdy auto. Materiał jak zawsze świetny technicznie, przyzwoity pod względem merytorycznym, ale w żaden sposób niezapadający głębiej w pamięci. Podobnie można powiedzieć o kolejnym teście, tym razem przeprowadzonym przez Matta LeBlanc. Fajny, dobrze nakręcony, ale w żaden sposób nie epicki.
Następnie pojawił się Chris Evans, który prowadząc na torze BMW M2 po raz kolejny pokazał, że to on powinien zostać twarzą Top Gear w kolejnych sezonach, bo najlepiej nadaje się do tego zadania. Widać, że jest to prawdziwy maniak motoryzacji. Później pojawiły się gwiazdy w samochodzie za rozsądną cenę, które nauczyłem się przewijać i jak sądzę dobrze na tym wychodzę.
Jaguar F-Type i Rory Reid
Aż w końcu wyświetlony został film, w którym czuć było ducha starego Top Gear. Rory Reid miał za zadanie powtórzyć wyczyn Normana Dewisa, kierowcy testowego Jaguara, który 55 lat temu pokonał drogę z fabryki tej marki w Wielkiej Brytanii do Genewy w ciągu 13 godzin. Wszystko po to, by móc pokazać model E-Type na odbywających się w tym mieście targach motoryzacyjnych. Rory usiadł za kierownicą najnowszego Jaguara F-Type SVR Convertible.
W tym, trwającym 13 minut filmie, było wszystko, za co pokochaliśmy stare Top Gear, a czego bardzo brakuje w wyzwaniach po odejściu starej ekipy, z Clarksonem, Hammondem i Mayem na czele. Przede wszystkim cel – tutaj od samego początku wiadomo było, po co Rory Reid jedzie do Genewy i co ważne było to przekonujące. Świetnym pomysłem była narracja, za którą odpowiadał Norman Dewis.
Sam sposób przedstawienia podróży też przypominał „epickie wyścigi”, które starzy prowadzący toczyli, konfrontując samochody z innymi środkami transportu. Walka z czasem, brak idiotycznych zadań pobocznych, w stylu przygotowywania posiłków w samochodach. Wrażenie, że prowadzący robi coś naprawdę ważnego. Super.
Później wróciliśmy do współczesności, bo Chris Evans i Matt LeBlanc postanowili sprawdzić który Rolls-Royce jest lepszy – nowy Dawn, czy stary Cornishe. Tutaj niestety znowu materiał sprawiał wrażenie wymuszonego, a zbieranie głosów w mojej opinii nie miało większego sensu.
Ale wcześniejszy film z Jaguarem w roli głównej naprawdę był rewelacyjny. Jest to pierwszy materiał z 23 sezonu, który zapadnie mi na dłuższy czas w pamięci i tak jak pisałem na początku, niczym nie ustępuje wyzwaniom z czasów Clarksona. Teraz pozostaje trzymać kciuki, by w przyszłości tak dobre segmenty trafiały się częściej, niż raz na sezon…