Odcinkowy pomiar prędkości – 3 wady tego systemu sprawiają, że obawiam się jego dalszej ekspansji

Od 19 listopada na drogach w Polsce funkcjonować zaczęły odcinkowe pomiary prędkości. Na razie na 29 odcinkach dróg, ale jak można się domyślać to dopiero początek stosowania tego rozwiązania w naszym kraju. To, że wpłynie ono na zmniejszenie brawury na drogach nie ulega wątpliwości, co powinno cieszyć wszystkich. Ale stosowanie akurat tego typu metody pomiaru prędkości budzi moje ogromne obawy.

Na początek krótkie wyjaśnienie jak dany pomiar działa. Gdy wjeżdżamy na odcinek objęty pomiarem naszemu samochodowi zostaje zrobione zdjęcie i zarejestrowany jest czas wjazdu. Gdy opuszczamy odcinek pomiarowy również dostajemy fotkę i odczyt zegara – jeśli czas przejazdu jest zbyt krótki, to zdjęcie, wraz z mandatem, przychodzi do nas później pocztą. Tyle teorii, teraz parę słów o tym czemu ten system jest zły.

1. Rozprasza kierowcę

Na razie, na całe szczęście, odcinki objęte pomiarem są krótkie, najdłuższe mają po 5 kilometrów, ale jestem przekonany, że kiedyś ulegną one wydłużeniu, np. do 20 km. To spowoduje, że trudne będzie oszacowanie, czy odcinek przejedziemy z przepisową prędkością, czy też nie.

Ulice w Warszawie często mają wiele pasów

Najprostszy przykład – wyprzedzanie innego samochodu, podczas którego trzeba często przekroczyć limit, aby manewr wykonać możliwie szybko. Gdy to zrobimy ile czasu będziemy musieli jechać wolniej i o ile wolniej, aby nie złapać mandatu? A co, jeśli mamy inny rozmiar kół w samochodzie i prędkościomierz przekłamuje? A co jeśli ktoś zna jakiś skrót, który pozwala nadrobić na danym odcinku około 4-5 minut?

Tego typu pytania będą się pojawiać, a kierowcy będą się nad nimi zastanawiać podczas jazdy, rozpraszając swoją uwagę. Dodatkowo trzeba zaznaczyć, że nie żyjemy w idealnym świecie, w którym każdy na odcinku objętym pomiarem będzie jechał np. równo 90 km/h. Mierzenie średniej prędkości zaowocuje różnymi, niespecjalnie sprzyjającymi bezpieczeństwu sytuacjami. Część osób będzie jechać z prędkością mniejszą o 20 km/h, niż wynosi ograniczenie (na pewno tak będzie, bo często spotykam osoby zwalniające np. do 30 km/h przed fotoradarem, przy którym spokojnie mogą jechać 50 km/h). To będzie powodować frustrację innych kierowców, którzy będą ich wyprzedzać, a później kalkulować jak muszą zwolnić, aby nie załapać się na mandat. Część powie sobie „bo ja lubię zapier…” i będzie przekraczać prędkość, a przed bramkami wyjazdowymi najwyżej sobie zrobi 5 minut przerwy.

2. Ograniczenia prędkości są często idiotyczne

Jadąc czasami po drogach w Polsce zastanawiam się nad tym o czym myślał ustawodawca stawiając na jakiejś drodze takie, a nie inne ograniczenie prędkości. Kiedyś spotkałem się z piękną, prostą drogą otoczoną polami, na której widniało ograniczenie 40 km/h. Czasami szerokie, 3 pasmowe drogi miejskie mają ustawione ograniczenie do 50 km/h. Chcąc pozostać przy zdrowych zmysłach za kierownicą nie da się na sztywno stosować do tego, co widzimy na znakach.

Fiat 126P - dla niego ograniczenia są aż za wysokie

Zwłaszcza mając nowe samochody, ponieważ różnica w pojęciu „bezpieczna prędkość” bardzo zależy od tego, czym jedziemy. Jadąc 20-letnim gratem 90 km/h poza terenem zabudowanym to rozsądna prędkość. Jadąc najnowszym modelem BMW, czy Lexusa spokojnie można cisnąć 130 km/h, a w razie awaryjnego hamowania samochód i tak zatrzyma się wcześniej, niż staroć wytracający prędkość z 90 km/h.

3. Maszynka do wyciągania pieniędzy

Ten punkt powiązany jest w drugim. W Polsce nie raz i nie dwa słyszeliśmy sygnały, że niektóre fotoradary ustawiane są nie po to, aby poprawić bezpieczeństwo, a wygenerować pieniądze w budżecie. W przypadku upowszechnienia systemu można domniemywać, że władze będą gdzieniegdzie tak ustawiać bramki, aby kierowców kusiło, aby prędkość przekraczać, bo obiektywnie nie będzie to tworzyło niebezpiecznych sytuacji.

I wtedy zrobi się przykro, bo o ile fotoradar to urządzenie punktowe i dostosowanie prędkości przejeżdżając obok niego nie jest zbyt dużym problemem, to wlec się na jakiejś fajnej drodze 60 km/h przez kilka-kilkanaście kilometrów, bo tyle stanowi bezsensownie ustawiony znak – to będzie bardziej irytujące.

Nie zrozumcie mnie źle – ja lubię fotoradary, gdy są ustawiane w niebezpiecznych miejscach, np. przed przejściami dla pieszych w szkołach. To naprawdę poprawia bezpieczeństwo. Czasami też drogi krajowe przebiegające przez małe miejscowości są idealnie proste i tam fotoradary są konieczne, bo inaczej okoliczni mieszkańcy mieliby za oknami nieoznakowaną autostradę.

Drogi na Mazurach - tam można przycisnąć

Ale odcinkowe pomiary prędkości to przegięcie w drugą stronę, które zmniejszy prędkość, ale zwiększy frustrację, skłoni do kombinowania i nieprzewidywalnych zachowań. No i większość kierowców po wjeździe na „normalny”, niemonitorowany, odcinek drogi mocniej wciśnie pedał gazu, aby udowodnić sobie, że jeszcze państwo nie zabrało im całej wolności.

Dlatego trzymam kciuki, aby system ten nie rozwijał się dynamicznie, a zaoszczędzone na nim pieniądze trafiały do kupki przeznaczonej na nowe drogi. Nie tylko największe ekspresówki, ale też drogi lokalne. Na obwodnice mniejszych miejscowości, czy przebudowę niebezpiecznych skrzyżowań. Wtedy naprawdę będzie można mówić o poprawie bezpieczeństwa, bo wciąż infrastruktura, a nie przekraczanie prędkości jest naszym największym problemem.

Najnowsze teksty

Volvo XC40 Recharge Twin Engine – TEST

Volvo XC40 Recharge to pierwszy, w pełni elektryczny model Volvo, który jednak bazuje na spalinowym SUV-ie tego producenta. Zastosowany...