Tesla to prawdziwa awangarda technologiczna w motoryzacji, nie tylko pod względem układu elektrycznego i dystansu, który można przejechać na jednym ładowaniu, ale również na innych polach. Jednym ze świetnych bajerów jest autopilot, dzięki któremu samochód może sam się prowadzić. Gdybym jednak miał w swoim garażu Teslę mimo mojej miłości do elektronicznych gadżetów w życiu bym z niego nie korzystał. Z jednego powodu.
Do napisania tego tekstu skłonił mnie film, który ostatnio pojawił się w sieci. Przedstawiał on działanie autopilota nie na drogach gdzieś na innym kontynencie, a na naszym podwórku – konkretnie na DK27 w województwie lubuskim. Obejrzyjmy go:
Na wideo w oczy rzuca się (poza manetką zmiany biegów żywcem wyciągniętą z nowych modeli Mercedes) to, że samochód bardzo sprawnie pokonuje łuki na drodze przy wcale nie małej prędkości.
Czemu zatem bym z niego nie korzystał?
Jeździłem różnymi samochodami, które oferowały system, który generalnie nazywa się „asystent pasa ruchu”. Rozwiązanie to ma sygnalizować gdy opuścimy nasz pas ruchu (najedziemy na linię z lewej lub prawej strony) bez kierunkowskazu i ruchu kierowcą, a w przypadku bardziej zaawansowanych systemów samemu lekko naprowadzić samochód na właściwe tory.
Bajer ten działał bardzo sprawnie i czasami parę razy mnie zaskoczył, gdy podczas testów ostrzegł gdy zboczyłem z kursu na drodze o naprawdę zmęczonej życiem sygnalizacji poziomej. Jednocześnie systemy te mają służyć jedynie jako wsparcie, ostatnia deska ratunku gdy kierowca np. zaśnie za kierownicą.
W przypadku autopilota jest zupełnie inaczej
Tam w domyśle samochód ma jechać sam. Decydować kiedy skręcić, w którą stronę, jak bardzo. Kierowca nie ma mieć w tym procesie żadnego udziału. I to powoduje, że ten system jest dla mnie, chociaż szalenie fajny, zupełnie nie przydatny. Po prostu nie mógłbym zaufać elektronice na trasie, jadąc z prędkościami oscylującymi wokół 100 km/h.
Nawet mimo tego, że została dogłębnie przetestowana i działa niezawodnie. Sytuacje na drodze są tak różne, że nawet najlepszemu programiście część z nich nie przyszła do głowy. Co zrobi wtedy samochód? Nie wiadomo. Dlatego jazda na autopilocie zamiast mnie relaksować (nie muszę martwić się prowadzeniem), powodowałaby konieczność dwukrotnie większego skupienia uwagi na drodze, bo w razie nieprzewidzianej sytuacji musiałbym poświęcić dodatkowy czas na własnoręczne przejęcie sterów.
Nie wspomnę nawet o tym, że nawet niezawodny system może czasami np. źle zinterpretować odczyty z czujników i zapomnieć skręcić. Co z tego, że asystent pasa ruchu w samochodach którymi jeździłem w 10 przypadkach działał poprawnie, gdy w 11 nie wykryłby, że opuszczam swój pas? Dlatego zawsze podczas krótkiej zabawy tymi elektronicznymi bajerami byłem maksymalnie skoncentrowany, a ręce delikatnie, ale spoczywały na kierownicy. Na dłuższą metę musiałoby to być szalenie męczące.
Przyszłość
Jestem przekonany, że z biegiem czasu autonomiczne samochody przyjmą się na rynku i nie będziemy mieli wyboru – będziemy musieli im zaufać. Sądzę jednocześnie, że kierowcy, którzy będą jeszcze znali „poprzednią epokę” w motoryzacji będą mieli spore problemy, aby ten system zaakceptować. Bo jednak autonomiczny samochód poza udogodnieniami niesie za sobą ogromne ryzyko – elektronika nie jest przecież niezawodna. Ale to temat na zupełnie inny, bardziej rozbudowany artykuł…
[…] Tesla to każdy, kto trochę ogarnia marki samochodów wie, że coś się święci i może być odpalony w niej autopilot. A tutaj mamy zwykłego, rodzinnego Citroena, który może jechać właśnie w kilkusetkilometrową […]
[…] martwić. Volkswagen Golf w wielu sytuacjach jedzie praktycznie sam. Oczywiście nie mówimy tu o autopilocie, ale świadomość, że tyle elektroniki służy wsparciem podczas jazdy (i co ważne robi to bez […]